Honeymoon VIII - Gingerbread
San Francisco i okolice. Nocleg w Hercules był radosny jak ciasteczkowy potwór. Nocowaliśmy w domku miłych Chińczyków na osiedlu jak z amerykańskiego snu. Moje niesamowite umiejętności parkowania nabyte w tłocznym Monachium, okupione wieloma zderzakami cudzych samochodów, budziły ogromny podziw rodzin. Jedna rodzina, aż wyszła przed dom w środku nocy, gdy parkowałem Chargera przed ich pojazdem. Zjadając mnie wzrokiem, ojciec rodziny, nie wytrzymał i pobiegł do swojego samochodu i cofnął go o 30 cm. Chyba bał się, że go zainfekujemy...
San Francisco neighborhood. The few night in the middle of west California we spent in beautiful house of our Chinese hosts. The house was placed in a nice neighborhood - like in "american dream" - a lot of houses with small gardens near to the bay. And the neighbors. They really liked us! Once, when I was parking our Charger, between two other car, having a lot of space - a nice american family was looking a cheering us from windows and the garden. When I finished, the farther started to go in my direction. I tough, he wanted to congratulate me and ask for a sign on his t-shirt... He just got in the car behind my, and moved it 30 cm back. Thank you for doing it now!

Na szczęście, nie wszyscy mieszkańcy okolic San Francisco ziali do nas taką nienawiścią. Pewien Ejdam ugościł nas Meksykańskim posiłkiem i kawą w jakiejś firmie kolorowych rowerów z tęczowym oo w nazwie. Ciekawostką tego miejsca, były figurki Androidów, których nie dało się znaleźć na komórce z Androidem. Chyba, że Ejdam szukał czegoś innego...
However, not all people in the neighborhood were so unfriendly. Adam was the friendly one. He invited us for a lunch and he was trying to find the way to the restaurant using google maps on his android phone. Unfortunately, it was not working. In revenge for a bad service, we stole some colorful bike, which knew the way and brought us safe to the lunch destination.
Poza tym słodkie miejsce i pszczoła nie zjadła Oliwii a na kawie napisali Jake. To z niemieckiego chyba...
After the lunch, we visited all Adroinds in their real, materialized form. How amazing it was!
Sfinks - symbol mądrości. Ten Sfinks wręcz podwójnej, bo stoi w Stanford. W prawdzie zawsze wolałem MIT, ale nie powiem - tutaj też bym mógł studiować. W prawdzie budynki jakieś takie biedne i małe i strasznie stare. Zdecydowanie nie można porównać tego uniwersytetu do TUM ze ślizgawkami i atomowym jajkiem w Garching. No ale pogoda zdecydowanie lepsza. Szczególnie gdy wiatr wolności dmucha - i to też po niemiecku (jakby ktoś nie rozumiał - mottem uczelni jest "Die Luft der Freiheit weht")...
Stanford University - what a disappointment! I expected an american university campus: skyscrapers, football guys, cheerleaders and a big McDonald in the middle. What I saw? Small village in Mexican style, with Sphinx from Egypt and motto from Germany - "Die Luft der Freiheit weht"... Home sweet home. How sad I was not to be able to study there (or MIT)...
The end.
Komentarze
Prześlij komentarz